poniedziałek, 20 czerwca 2011
Straszna historia
Wyjechałamw sierpniu do mojej babci i dziadka, którzy mieszkają na totalnymodludziu. Kiedy dojechaliśmy (z trudem), babcia otworzyła nam drzwi iod razu się odwrócił. Było widać, że płacze. Mama zapytała, co sięstało. Babcia odpowiedziała, że kwadrans temu dziadka zabrałopogotowie. Nie wiadomo, dlaczego, ale skarżył się na serce. Kiedyusiedliśmy w salonie na kanapie, babcia poszła zadzwonić do szpitala idowiedzieć się, co z dziadkiem. Wróciła zszokowana, bo telefon niedziałał.Tata poszedł to sprawdzić. Gdy wrócił, powiedział, że ktoś...przeciął kabel od telefonu. I to tak, że nie dało się połączyć dwóchkońców - ubyło z 10 cm kabla. Ja, mama i tata w pośpiechu wyjęliśmyswoje komórki, ale ze zgrozą stwierdziliśmy, że nikt nie ma tu zasięgu.- A więc jesteśmy odcięci od świata...? - zapytałam drżącym głosem. -Nie - odpowiedział tata - przecież mamy jeszcze samochód. Wyszedł nazewnątrz. Gdy rócił, sam był już zdenerwowany. Oświadczył, że ktośpoprzebijał wszystkie cztery opony... W ciężarówce dziadka też.Zaczęliśmy się naprawdę bać - kto chciał nas odciąć od wszystkich? -Mamo... Co jest najbliżej od waszego domu? Cokolwiek... spożywczy albocoś... - 25 kilometrów stąd jest szpital psychiatryczny... - padłaodpowiedź. "Świetnie" pomyślałam, "nie mogło nas spotkać nic gorszego".Późnym wieczorem - już około 22.00 mama i tata powiedzieli, że jużdłużej nie będą czekać w niepewności i idą szukać tego szpitalapsychiatrycznego, bo tam na pewno mają telefon. Była 23.30, a oni wciążnie wracali. Babcia położyła się spać. Siedziałam sama w salonie. Nagleprzede mną zrobiło się jasno. Zobaczyłam...dziadka! Ale był jakiśdziwny... po chwili skapowałam się, że to jego duch. Przestraszyłam sięnie na żarty - dziadziuś nie żyje...? - Nie wychodź z domu - powiedziałgłosem, który odbijał dziwne echo - choćby nie wiem, co się stało... Izniknął. Zanim zdążyłam otrząsnąć się z szoku, usłyszałam dzwonek mojejkomórki. Ale przecież...ona nie miała zasięgu! Zobaczyłam na ekraniejakiś nieznany mi numer. Odebrałam. - Mam twoich rodziców - powiedziałjakiś cienki, 'żabowaty' i nieprzyjemny głos - w lesie... Rozłączyłsię. Przeszły mnie prawdziwe dreszcze. Jeszcze raz spojrzałam na ekrankomórki - miałam jeden 'pasek' zasięgu. Ale był... Można zadzwonić. "Ajeśli nie zdążę?" pomyślałam. Ubrałam kurtkę, buty i wyszłam. Było jużkompletnie ciemno i aż mnie zmroziło, że po takiej ciemnicy będę musiała iść do lasu... Szczególnie teraz, po tym, co zobaczyłam iusłyszałam... Ale musiałam. Poszłam w kierunku lasu. Kiedy weszłammiędzy pierwsze drzewa, usłyszałam trzask, jakby ktoś całkiem niedalekostąpnął na gałęzi i złamał ją... Pomyślałam, że zaraz naprawdę zejdę nazawał... (gdyby ktoś mi to opowiedział przed tym zdarzeniem, że to się właśnie stanie, wyśmiałabym go...ale to stało się naprawdę). W miaręjak szłam coraz głębiej do lasu, słyszałam za sobą, obok siebie igdzieś przed sobą kroki... szelesty, jakieś odgłosy... Byłam jak wtransie. Myślałam, ze to zły sen, a ja się zaraz obudzę... W końcuemocje i nerwy wzięły górę. Stanęłam w miejscu i krzyknęłam: - Wyłaź,kimkolwiek jesteś! Nie boję się ciebie, rozumiesz?! Nie boję się!!!Chociaż bałam się jak cholera. Byłam zmarznięta, głodna i przestraszona.Wtedy usłyszałam za sobą kroki. Ciche, jak by ktoś się skradał... Nawetnie zdążyłam się odwrócić. Gdy otworzyłam oczy, byłam w szpitalu.Poczułam przeszywający ból w głowie. Przed oczami zamajaczyła mi twarzmamy, ktoś coś mówił, ktoś chwycił mnie za dłoń... Po kilku minutachwszystko zaczęło do mnie docierać. - Jak się czujesz, Karinko...? - spytała szeptem mama. Miała łzy w oczach. - Znaleźliśmy cię rano wlesie... Z tamtego szpitala psychiatrycznego zadzwoniliśmy tutaj, gdziebył przewieziony dziadek... - Nie żyje - wyszeptała mama i ścisnęłamoją rękę. Miałam jakiś uraz czaszki. Lekarze mówili, że niedługo ztego wyjdę. Po południu słuchałam radia szpitalnego. Nagle skostniałamz zimna... "Uwaga uwaga, ważny komunikat... Wczoraj około 22.30 zeszpitala psychiatrycznego (nazwa wycięta) uciekł groźny psychopata...Proszę zachować szczególną ostrożność..."
Autor:
Vampirzyca Vera
o
01:24
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety:
straszne historie,
werko40
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz